niedziela, 28 lipca 2013

Prolog

12 X 2005, New Jersey
Rzuciła telefonem w pościel. Łzy popłynęły wąskim strumykiem po policzku dziewczyny. Jak mógł jej to zrobić?! Znowu to samo! Czas poświęca tylko swojemu zespołowi, a ona się nie liczy, tak?! Po co się głupio pyta... Rzuciła się na łóżko i ścisnęła w ręce poduszkę. Jon Bon Jovi po raz kolejny pokazał, jak bardzo przestało mu na niej zależeć, gdy tylko matka zaszła w ciążę.. I potem podejrzenia, że niby Richie i ona... To wredne, to po prostu wredne! Jeszcze raz wybrała numer chłopaka. Odczekała parę sygnałów. Włączyła się poczta głosowa.
- Cześć, tu numer Jona. Jeśli nie odbieram, jestem w trasie, studiu lub po prostu nie chcę z tobą rozmawiać. Have a nice day! Zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału... - usłyszała głos ojca. Oczywiście. Jasne! A mieli iść do jakiegoś baru. To nie. A poza tym, w jej przypadku to pewnie opcja numer trzy. Dużo razy dawał jej do zrozumienia, że mu na niej nie zależy, że mogłaby nie istnieć. I że jest tylko efektem wypadku przy pracy. Zerknęła na wyświetlacz. "Nowa wiadomość od: Tata". Otworzyła tę wiadomość i aż jęknęła: "Córeczko, wybacz, ale Richie zabiera nas do kawiarni. Kocham Cię, pa!". Ach tak. Wujek Richie zabiera tatę na kawę. On, tata, wujek David, wujek Hugh i wujek Tico będą siedzieli sobie na kawie, kiedy ona miała siedzieć z ojcem w jakiejś knajpie?! To po prostu N I E   F A I R! To wygląda tak, jakby on się tylko wymawiał. Zawsze tak wyglądało. A jednak matka zmuszała ją do tych spotkań, na siłę umawiała go, by mnie zobaczył. I po co? Aborcja powinna być już wynaleziona w tym przeklętym roku 1990. Dlaczego szesnaście lat temu moja matka spotkała akurat J E G O w tym przeklętym klubie?! A nie na przykład wujka Ryśka?! Wujek przynajmniej ją kochał. A ojciec? A ojciec nie, właśnie nie! Nie wierzy, że jeszcze na długo po wydaniu Slippery When Wet chodził do tych wszystkich klubów. Nie wierzy, że mama tam pracowała! Jako kelnerka, taa, jasne. Ale jaka była afera... Kiedy jakiś dzieciak rozpuścił plotkę, że była ona tancerką w tym klubie. Aż się przeprowadzili. Trochę dalej od taty... I wtedy mama stwierdziła, że musi się spotykać z nim częściej. KONIECZNIE.
Zacisnęła usta i cisnęła telefonem w ścianę. Z całej siły. Komórka rozpadła się w mgnieniu oka, ściana się zarysowała... Ale ta cholerna satysfakcja, że ma tyle energii... I ta dobijająca prawda, że nienawidzi ojca. A po chwili krzyk z dołu:
- CO SIĘ STAŁO?!
I te wieczne zamartwianie się, że coś sobie zrobi. Na litość, nie była już tą słodką pięciolatką kochającą Jona jak Bóg wie co, która przecięła sobie skórę nożem. Miała już 16 lat! Była już na tyle dorosła że... że co? Że rozwaliła telefon? Opadła na kolana i zasłoniła dłońmi twarz. Między palcami wypływały słone łzy, by następnie skapywać na podarte dżinsy. Co się stało z życiem? Dekadę temu kochała jeszcze tatę... A... a teraz? Co się z nią dzieje...? Co jest nie tak? Zerknęła na aparat. Już do kosza. Poszła do sąsiedniego pokoju i chwyciła stacjonarny, wybierając pewien numer. I znów poczta głosowa... Ale za drugim razem się udało.
- Diane, obawiam się, że nie możemy gadać. Nie teraz. Bywaj!